poniedziałek, 10 czerwca 2013

libanska restauracyjka i sajgonki

Tak się złożyło, że znów pracowaliśmy na mieście i znów przyszło nam jeść obiad poza domem. Tym razem jednak nie padało. Dla odmiany (ciągle narzekałam na pogodę), świeciło piękne słońce i było 33 stopnie :) Aż chce się żyć!

I znów trzeba było pójść na kompromis - żeby było wegetariańsko i niewegetariańsko. Daleko na szczęście szukać nie musieliśmy, bo tuż za rogiem znaleźliśmy bardzo sympatyczną, spokojną, malutką libańską restaurację. 

W menu aż roiło się od wegetariańskich przystawek. Jednak pośród dań głównych znalazłam tylko jedną taką pozycję, która nazywała się poprostu "plat végétarien" , czyli danie wegetariańskie. Po krótce było opisane z czego się składa, zaryzykowałam.... i nie żałowałam !


Na talerzu zagościł falafel polany ziołowym sosem, hummus, sałata z pomidorami, cebulą i dziwnym smażonym czymś :D , do tego jakieś dziwne trójkątne "a la sajgonki" nadziewane grzybami, no i na koniec to różowe coś. To jakieś warzywo, w smaku przypominało trochę pikle, trochę ogórka kiszonego, ale twarde i chrupiące. Żałuję, że nie spytałam co to tak naprawdę jest. Muszę przyznać, że najbardziej zachwyciło mnie to, że każdy składnik tego dania był bardzo intensywny smakowo, wszystko poprostu porządnie przyprawione! Enide pokusiła się na ten sam wybór co ja, a Marcel wziął szaszłyki wołowe i po spróbowaniu naszego falafela żałował :)

Na "deser" dostaliśmy parzoną miętę w urzekających szklaneczkach :)



Od dłuższego czasu "chodziły" za mną sajgonki. Robiłam je już w sumie 4 razy. Pierwszy raz, musze przyznać, wspominam ze smutkiem i rozgoryczeniem. Farszu do środka napchałam co nie miara, smażyłam za krótko, a gdy próbowałam wyciągnąć, widelce przyklejały mi się do niedosmazonego papieru ryżowego i go poprostu rozrywały. Horror!  Ale jestem smakiem sajgonek tak bardzo oczarowana, że nie poprzestałam na jednej próbie. Druga nastąpiła we Francji, smażyłam je tak jak należy, z mniejszą ilością farszu i wszystko wyszło pięknie, ładnie. Tylko kurcze no, to jest tak strasznie tłuste i zarazem niezdrowe... Podczas smażenia jedną sajgonkę spróbowała na surowo. I mnie olśniło. Przecież one są przepyszne na surowo! Rozwiązanie nasunęło się samo!

Robienie sajgonek to dobra opcja na czyszczenie lodówki! Normalnie do środka daje się jeszcze makaron ryżowy, ale u mnie w lodówce akurat znajdowała się resztka ugotowanego ryżu, więc czemu nie? Przecież tam można włożyć wszystko :)

składniki na około 6 sajgonek:

6 płatów papieru ryżowego
1 duża marchewka
2 łyżki stołowe ryżu
2 dymki
posiekana natka pietruszki
kostka tofu wędzonego
prażony żółty sezam
kiełki soji
sól, pieprz do smaku

Najpierw przygotowałam sobie składniki - marchewkę obrałam i starłam na tarce o grubych oczkach, cebulę obrałam i posiekałam, tak samo pietruszkę. Kiełki odsączyłam z wody, a tofu pokroiłam w małą kostkę. Wszystkie składniki razem wymieszała, doprawiając do smaku.

Przygotowałam miskę z zimną wodą. Moczyłam płat papieru dosłownie chwilkę, po czym kładłam na deskę drewnianą. Wykładałam farsz na dolną część papieru, zostawiając odstęp z każdej strony. Najpierw zawinęłam lewą i prawą stronę, potem od dołu do góry zwijałam całość. Zawsze na końcu pięknie się skleja i nie ma z tym problemu. 

I koniec! Sajgonkę "łapię" owiniętą w liść sałaty i maczam w słodkim sosie sojowym. Pychota! Polecam. To tylko pozory, że niby dużo przy tym pracy, a bez smażenia jeszcze mniej!



Karola


sobota, 8 czerwca 2013

Na miescie, do pracy i na slodko...

Bycie "wege" ma sporo zalet! We mnie przede wszystkim wymusza kreatywność w kuchni. I właśnie to chyba najbardziej mnie ostatnio wciąga. Zanim coś się pojawi na talerzu trwa fascynujący proces. Moja wyobraźnia szaleje kiedy wymyślam połączenia i zestawy. Potem moment zakupów i ... pozytywne zaskoczenie przy kasie! Co prawda nadal ubolewam nad tym, że wielu rzeczy albo u nas w Polsce nie dostanę albo muszę za nie zapłacić dużo drożej niż za granicą ale i tak wychodzę na plus :)

Bycie "wege" ma wiele różnych odcieni. Gotowanie w domu to wielka frajda. Ostatnio odkryłam też uroki przygotowywania sobie jedzenia do pracy. Jeden z takich "zestawów" mogę Wam pokazać :)


Kotleciki owsiane:

szklanka płatków owsianych
tofu
łyżka kukurydzy
szczypiorek
bułka tarta
przyprawy: sól, pieprz, zioła (bazylia, majeranek)

Płatki moczymy w letniej wodzie aż namiękną, dodajemy tofu, przyprawy i miksujemy. Dorzucamy kukurydzę, posiekany szczypiorek i łyżkę bułki tartej.
Z powstałej masy formujemy małe kotleciki, które obtaczamy w bułce tartej i smażymy na gorącym oleju.

Do tego zapakowałam:

- sałatkę z białej rzodkwi, żurawiny i pestek dyni,
- szpinak z czosnkiem



Inne uroki ma wychodzenie na miasto żeby coś zjeść. Kiedy idę sama, wybieram miejsca sprawdzone, w których wiem, że wszystko co dostanę będzie smaczne, zdrowe i wegańskie.
Obiecuję osobny post o takich miejscach we Wrocławiu :)
Ale kiedy jestem w towarzystwie, to wybór miejsca zawsze jest jakimś kopromisem.

Ostatnio miło się zaskoczyłam. I to gdzie? W mojej małej Oławie! :)
Urocze miejsce, które gorąco polecam (nie tylko dla wegetarian): Czarny Kot

A oto cudo, które dostałam, właściwie spoza karty :P Dziękuję Ci Asiu!

Hamburger z kotletem z płatków owsianych i żółtego sera - palce lizać!


A na deser...

Moje pierwsze w życiu ciasto bez jajek! 


Ciasto z rabarbarem i gruszką

2 szklanki mąki 
3/4 szklanki cukru pudru
2 łyżki kakao
1 łyżka cukru waniliowego
szczypta soli
1 łyżeczka sody
pół kubka oleju
1 łyżka octu winnego
1 szklanka wody
1/3 szklanki mleka 
szczypta cynamonu


owoce: rabarbar (3 laski pokrojone i podgotowane), 1 gruszka

Suche składniki zmieszać, dolać składniki płynne, wymieszać tylko do ich połączenia. 
Przelać do tortownicy wysmarowanej margaryną i bułką tartą, na wierzchu poukładać owoce. 
Piec ok. 35 minut w 180°C do suchego patyczka.




Smacznego!
Kinga

niedziela, 2 czerwca 2013

francuskie wesele

To był nie wątpliwie ciężki poranek. W sumie przedpołudnie, bo o poranku jeszcze świetnie się bawiłam. Niezwykłą przyjemnością i ciekawym doświadczeniem był dla mnie ślub i wesele na którym wczoraj byłam. Dwójka znajomych postanowiła zapięczetować swój związek, a ja doznałam zaszczytu i zostałam zaproszona na ich wesele. 

Muszę przyznać, że nigdy jeszcze na takim weselu nie byłam. Impreza wolna od sukni balowych, kredytów w banku, orkiestry z keyboardem i rosołu. Pełna swoboda. Bawiliśmy się w domu i na ogrodzie u cioci Pana  młodego. Drzewa przystrojone były lampionami, światełkami, na dwór wystawione były kanapy, stoły, stoliki, krzesła. Kegle z piwem, które każdy obsługiwał sobie sam. Olbrzymi grill, muzyka na żywo grana przez znajomych jazzmanów, krążąca wśród gości Caipirinha (jeden ze świadków na ślubie to rodowity Brazylijczyk :D ). Wszystko cud, miód i orzeszki. Nie musiałam martwić się o to co zjem. Mięso było tylko w postaci szaszłyków i kiełbas na grillu, a cała reszta nie pozostawiała wiele do życzenia - mnóstwo warzywnych i owocowych sałatek, warzywa na ciepło, kuskus z warzywami, sery, czegóż chcieć więcej?

Po drugiej w nocy bawiliśmy się jeszcze równo, a oznaką naszego pijaństwa była muzyka do której tańczylismy - "prawy do lewego" i "tupające francuskie nóżki". :D

Zbyt długo spać dziś nie mogłam, postanowiłam zrobić tartę.  To jedno z tych dań, które nigdy mi się nie znudzą, naprawdę. Kiedyś robiłam ciasto na tartę sama - z mąki, masła, jajek, teraz najzwyczajniej mi się nie chce. Tutaj nikt nie robi ciasta na tartę, zawsze kiedy jakiejś próbuję pytam i ludzie śmiało przyznają się do kupna gotowego ciasta.

składniki:
Ciasto na tartę :D (u mnie dzisiaj nie francuskie, ale tą samą tartę robiłam już z francuskim i była rewelacyjna)
1 marchewka
3 kulki mrożonego szpinaku
1 duża cebula
pół malutkiej cukini
garść posiekanego szczypiorku i pietruszki
ok. 1 czubata łyżka stołowa sera roquefort
pół szklanki startego na tarce o grubych oczkach sera Gruyere (lub zwykłego żółtego sera)
łyżka jogurtu
2 jajka
sól, pieprz

Ciasto ,razem z papierem w który było zawinięte, wyłożyłam do tartownicy. Na spód wysypałam pokrojoną w pióra cebulę. Przykryłam plasterkami marchewki (którą wcześniej podgotowałam przez 3 minuty). Na to wyłożyłam rozmrożony szpinak z roquefortem.  

Zrobiłam "wypełniacz" - roztrzepałam jajka, dodałam do nich jogurt, sól i pieprz i dokładnie wymieszałam, po czym wylałam na tartę. Następnie posypałam wszystko pietruszką, szczypiorkiem, serem Gruyere i przykryłam cienkimi plasterkami cukini. 

Piekłam przez 20 minut w temperaturze 180 stopni. Oto efekt mojej pracy:



Macie czasami takie dni, że wszystko w okół Was mówi : SŁOOOOODKIEEEE PROSZĘ! SŁODKOŚCI MI TRZEBA!  Ja miałam taki ostatnio... Generalnie cukier to zło, kwestia jeszcze jaki. Ja zawsze wszystko obficie słodzę, niestety. Zanim wyjechałam do Francji, nie spotkałam się w Polsce z czymś takim jak Stevia. Myślę, że to dlatego, że poprostu o tym nie wiedziałam. Tutaj kompletnie przestawiłam się na ten produkt, który moim zdaniem jest rewelacyjny. Sto procent natury, zero kalorii, zero stresu, cukier z rośliny, samo zdrowie. 


Tak więc upiekłam ciasteczka. Owsiane ciasteczka z pestkami dyni i słonecznika i z cukrem ze Stevii :)
Bardzo proste w wykonaniu, nie ma obaw że "nie wyjdą".

składniki:

- 200 g masła w temperaturze pokojowej
- 2 stołowe łyżki cukru Stevia (lub 3/4 szklanki zwykłego cukru)
- 1 paczka cukru waniliowego
- 1 jajko
- 1 szklanka mąki
- 1 łyżeczka proszku do pieczenia
- 2 i pół szklanki płatków owsianych
- ok. 2-3 łyżki stołowe pestek dyni i słonecznik - według upodobań

Mąkę mieszamy z proszkiem do pieczenia. W innej misce ucieramy dobrze masło z cukrem, po czym dodajemy jajko i mieszamy. Masę maślaną dodajemy do mąki i mieszamy wszystko razem z resztą składników. Prawda, że banalne?  Na blachę wykładamy papier do pieczenia, a z ciasta formujemy małe "kulki" które potem spłaszczamy i wykładamy na blachę. Uwaga na odstępy między ciasteczkami - rosną dziady jak szalone :)  Pieczemu 20 minut w temperturze 180 stopni!



Smacznego!
Karolina