piątek, 31 maja 2013

A moze frytki do tego?


Dzisiejszy dzień rozpoczęłam od skajpowego połączenia z Francją (zaraz po zjedzeniu owsianki i porannych ćwiczeniach). Trochę plotek, trochę śmiechu... Padła decyzja o założeniu fanpage'a. Tak, to był mój pomysł! Dzień zapowiadał się zatem pracowicie. W momencie, kiedy piszę notkę mamy już 71 like'ów :P A liczba ta rośnie w zatrważająco szybkim tempie! Czyżby wszyscy Ci ludzie interesowali się kuchnią wegetariańską? A może interesują się nami, co siostra? Jak myślisz? :)
Tak czy owak, dziękujemy Wam pięknie i mamy nadzieję, że się nie zawiedziecie.

Dzień spędzony w domu sprzyja gotowaniu, a inspiracja obiadowa przyszła oczywiście od siostry!

Zdrowe frytki? Oczywiście - seler! Przepis banalny, jest tego pełno w internecie! Ja swoje podałam z sałatką z brokuła i kukurydzy oraz ze szpinakiem. Palce lizać!


Frytki:

1 seler i przyprawy (pieprz, curry, kolendra, papryka słodka, zioła)

Selera obieramy i tniemy w paski (jak na frytki), dodajemy przyprawy, można podlać odrobiną oleju i wstawiamy na godzinkę do lodówki. Potem wkładamy do rozgrzanego piekarnika i pieczemy aż do zarumienienia (u mnie trwało to ok 20min)



Sałatka:

pół brokuła (krótko gotowany)
pół puszki kukurydzy,
garść pestek dyni łuskanej
przyprawy: sól, pieprz, kurkuma, zioła


Szpinak z czosnkiem, doprawiony solą i pieprzem :)

Bon appetit!
Kinga

czwartek, 30 maja 2013

W prostocie sila ...

U nas pogoda też nie rozpieszcza. Chłodno, wilgotno ... Jak na koniec maja to przyznam, że mogłaby się trochę bardziej postarać.
Tęsknię za promieniami słońca, czekam na świerze truskawki...

A tymczesem trzeba sobie radzić z tym co jest. Rozgrzewać można się na wiele sposobów :) Jedym z nich jest odpowiednie jedzenie.

Zima przeszła już jakiś czas temu, ale w taką pogodę można z powodzeniem "odkurzyć" parę zimowych patentów.
Szklanka gorącej wody z rana, rozgrzewające przyprawy... proste rzeczy sprawdzają się najlepiej!

Moim ostatnim problemem (wyzwaniem?) stało się zdrowe odżywianie w połączeniu z całym dniem w pracy.

Mój organizm dał mi do zrozumienia, że domaga się czegoś treściwego. Chyba miał dosyć podjadania "byle czego", zapychania się byle dotrwać do wieczora i upichcić coś fajnego.

Zaczęłam kombinować, wymyślać, szukać przepisów, aż ... aż się sfrustrowałam :)

Wtedy w ręce wpadł mi słoik tartych buraków od babci. To jest to! Do tego czerwona soczewica, seler i przyprawy. Taaaaka pasta wyszła!

No i do pracy da się spakować. Świetnie smakowała rozsmarowana na macy.

 Można?



Składniki:


czerwona soczewica

buraki
seler

ziarna słonecznika

curry
majeranek, bazylia
sól, pieprz,

proporcje: u mnie zawsze "na oko" :P


Smacznego!

Kinga

środa, 29 maja 2013

w deszczowy dzien

Cóż, przyznać muszę, że pogoda nam tu ostatnio nie dopisuje. 12 stopni, to maksimum, jakie od losu otrzymaliśmy, a wciąż zewsząd straszą spadkiem do dwóch...

W jeden z tych makabrycznie deszczowych dni, wybraliśmy się do centrum w celu wypełnienia zlecenia, jakim było wymiana zamków w barze. Lało przeokrutnie. Postanowiliśmy zrobić sobie przerwę na obiad. Wtedy Marcel zaczął rozmyślać, gdzie w okolicy znajdziemy restaurację, która zaoferuje nam coś wegetariańskiego. (Jakbyśmy nic nie wymyślili, to zawsze pozostaje dobry kebab, który w ofercie ma również tortille, a w niej falafel :).

Zdecydowaliśmy się na kuchnię tajską. Wbiegliśmy przemoczeni do przepięknie ozdobionej restauracji, w której aż roiło się od orientalnych roślin. Kelner zaprowadził nas do stolika, podał menu, zebrał zmówienie na napoje, po czym wrócił by przyjąć zamówienie... i tutaj moja duma :) Moje postępy w języku francuskim zaczynają być widoczne, skoro sama już potrafię spytać kelnera, czy może mają coś dla mnie bez mięsa, ryb, itp, bo jestem wegetarianką! W menu nie było żadnej pozycji wegetariańskiej, jednak przemiły skośnooki pan zaproponował danie brzmiące banalnie "makaron z warzywami".

Dyskretnie "cyknęłam" zdjęcie aparatem...


Jedyne co było w tym daniu banalne, to nazwa :) Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, był przepyszny i bogaty w składniki - makaron ryżowy, kiełki soji, bambus, mini kukurydzki, marchewka, pietruszka, dziwne grzyby, orzechy nerkowca, wszystko skropione przeze mnie ćwiartką limonki.... poezja!

Tak bardzo zainspirowała mnie ta tajska restauracja, że na drugi dzień postanowiłam upichić coś, co nie bardzo wiem jak nazwać. Zupa tajska z makaronem? Makakaron w mleku kokosowym? Naprawdę nie wiem, ale było przepyszne!

składniki:

150 ml mleka kokosowego
dwie duże cebule
4 ząbki czosnku
łyżka stołowa siemienia lnianego
dwie łyżki stołowe posiekanej natki pietruszki
100g tofu wędzonego
dwie łyżki stołowe soku z limonki
makaron ryżowy (ile kto lubi)
sól, pieprz

Do garnuszka wlałam mleko kokosowe, wrzuciłam pokrojoną w półksiężyce cebulę, plasterki czosnku i gotowałam na malutkim ogniu, aż cebula zmiękła. Wyłączyłam gaz.  Dorzuciłam siemię lniane, pokrojone w dość dużą kosktę tofu, pietruszkę i sok z limonki, a gdy makaron skończył się gotować, odcedziłam go, nałożyłam do miseczki i zalałam swoim... sosem? :)


Proste niesamowicie, ale jakże pyszne!

Karolina

czwartek, 23 maja 2013

problem z zupami

Odkąd zaczęłam zastanawiać się nad przejściem na wegetarianizm, jedną z pierwszych myśli, jakie pojawiły mi się w głowie były zupy. "No ale jak zrobić zupę bez mięsa? Kapuśniak jest na żeberkach, rosół na kurczaku..." , a przyznać muszę, że kocham zupy, szczególnie te tradycyjne, które u mnie w rodzinie często goszczą na stołach.

Gdy przyjechałam do Francji, poproszono  mnie o przygotowanie zupy. Za pierwszym razem miała to być zupa taka, jaką tutejsza rodzina jada. Instrukcje, które usłyszałam to "warzywa i woda". Wtedy jeszcze jadłam mięso, więc zdziwiło mnie to.

Obrałam starannie marchewki, selera, pory, paprykę, rzepy, cebulę, czosnek, wszystko dokładnie posiekałam i razem ze świerzymi ziołami wrzuciłam na wodę. Gdy warzywa zmiękły spróbowałam zupy. "Uchhh przecież to w ogóle nie ma smaku! Co zrobić, żeby nadać temu smak?"  W panice zaczęłam wrzucać do wody różne przyprawy, nawet dodałam odrobinę koncentratu pomidorowego. Do domu wróciła Enide, zaczęłam się dziko tłumaczyć, że zupa nie ma za wiele smaku, bo nie ma mięsa, nie ma śmietany, itp, że nie zabardzo wiem co z tym zrobić. Po czym ona uśmiechnęła się i wyjęła z szafki blender :) , a problem był rozwiązany.
Rozwiązany w przypadku zwykłych warzywnych zup. Okazało się, że rodzina u której mieszkam, lubuje się w zwykłych wegetariańskich kremach z warzyw (mimo iż wegetarianami nie są). Jedzą je na kolację, ponieważ są lekkie, a po nich łatwo im się zasypia.
Mimo wszystko lubią czasem spróbować czegoś polskiego, więc poprosili mnie o przygotowanie zupy, którą jada się u nas i mimo iż nazwa głosi "barszcz ukraiński", uznałam, że to w sumie potrawa, która często gości na polskich stołach, więc ją przygotowałam. Bardzo tą zupę polubili, teraz muszę ją przygotowywać regularnie :)

I tu ostatnio pojawiła się moja rozterka, ponieważ jak wcześniej przygotowywałam dla nich barszcz ukraiński, upierałam się, że ten prawdziwy musi być na porządnym mięsnym bulionie i musi w nim być śmietana, a teraz nie dość, że nie jem mięsa, to jeszcze na dodatek staram się, żeby moje potrawy były niskokaloryczne i zdrowe. Nie zastanawiając się zawiele, przygotowałam prosty wegetariański dietetyczny barszcz ala ukraiński. I wiecie co? przypadł im do gustu jeszcze bardziej niż ten prawdziwy :)

Tak jak wspomniałam, jest bajecznie prosty. Nie wiem czy w Polsce pojawiły się już, ale tutaj aż roi się ugotowanych paczkowanych buraków z produkcji ekologicznej. To naprawdę wiele ułatwia, bo dzięki temu o wiele więcej ich jem - nienawidzę obierać buraków...



Składniki na porcję ok. 4 - 5 osób:

1 duży burak (obrany i ugotowany)
2 duże marchewki
2 średniej wielkości pory
1 duża cebula
2 duże ząbki czosnku
sok z połówki cytryny
2 duże rzepy
4 listki laurowe
pieprz w ziarnach
sól

Warzywa obrałam i umyłam. Marchewki, buraki i rzepy starłam na tarce o grubych oczkach. Cebulę i pora pokroiłam w półksiężyce, a czosnek w plasterki. Caaała filozofia to wrzucić wszystko na wodę (buraczki troszkę później, bo już były gotowane) i gotować, aż warzywa zmiękną. Na koniec dolałam sok z cytryny, bo bardzo lubię kwaskowatość barszczu.
Nie, w moim barszczu nie było fasoli, bo decyzja o zrobieniu barszczu pojawiła się spontanicznie i nie zdążyłam jej przez noc namoczyć :)

Problem z barszczem rozwiązany, teraz zastanawiam się jak zrobić wegetariański kapuśniak!

Smacznego!
Karolina

poniedziałek, 20 maja 2013

Dzien dobry!


Jak się rodzi pomysł na bloga? To zależy. W naszym przypadku wszystko dookoła aż krzyczało "blog, blog, blog!".

Odkąd obie dołączyłyśmy do grona "zielonych" chciałyśmy się wymieniać opiniami, pomysłami i doświadczeniami. Wszystko było takie nowe i świeże, a fakt, że byłyśmy w tym razem dodawał sytuacji smaku (dosłownie i w przenośni). Przez pewien czas był to temat numer jeden rozmów, maili ... Zielona nitka łącząca Francję z Polską. Biegnąca między Lille a Wrocławiem. 


Kiedy Karolina rzuciła hasło "blog", ja już wiedziałam do czego to doprowadzi. Nie wahałam się zbyt długo. Przyznaję, że pomysł i pierwsza wizja to jej sprawka, ale poczułam ją jak swoją!
Dla mnie najważniejsze jest to, że będziemy go prowadzić razem. To nie jest kolejny projekt, który realizuję, to jest rzecz, którą robię wspólnie z moją siostrą! :)

(Kinga)


Od dawna marzyłam o jakimś porządnym  blogu, który istniałby dłużej niż przez dwa miesiące, ale zawsze jakoś brakowało konkretnego tematu. Jakiś czas temu postanowiłam przejść na zieloną stronę i zaraz po tym od razu pojawił się pomysł na bloga. Tak! To jest to! Dzielmy się tym wszystkim. Nie jestem specjalistką – ani w kwestii wegetarianizmu, ani w gotowaniu, ale w moim mniemaniu ten blog nie ma służyć popisywaniu się swoją wiedzą czy umiejętnościami. Chodzi o to, żeby się rozwijać, uczyć i wzajemnie wspierać dzieląc się wiedzą i doświadczeniami, a z siostrą zawsze wszystko idzie łatwiej! :) 

(Karolina)

Z różnych perspektyw chcemy wspólnie spojrzeć na ten sam temat: dzielić się pomysłami (nie tylko na to, co położyć na talerzu), rozmawiać i inspirować (się wzajemnie i innych).

Siostrzanie, międzynarodowo i wegetariańsko!
To wszystko musiało się skończyć (zacząć?) blogiem :)


Zapraszamy do czytania!