środa, 29 maja 2013

w deszczowy dzien

Cóż, przyznać muszę, że pogoda nam tu ostatnio nie dopisuje. 12 stopni, to maksimum, jakie od losu otrzymaliśmy, a wciąż zewsząd straszą spadkiem do dwóch...

W jeden z tych makabrycznie deszczowych dni, wybraliśmy się do centrum w celu wypełnienia zlecenia, jakim było wymiana zamków w barze. Lało przeokrutnie. Postanowiliśmy zrobić sobie przerwę na obiad. Wtedy Marcel zaczął rozmyślać, gdzie w okolicy znajdziemy restaurację, która zaoferuje nam coś wegetariańskiego. (Jakbyśmy nic nie wymyślili, to zawsze pozostaje dobry kebab, który w ofercie ma również tortille, a w niej falafel :).

Zdecydowaliśmy się na kuchnię tajską. Wbiegliśmy przemoczeni do przepięknie ozdobionej restauracji, w której aż roiło się od orientalnych roślin. Kelner zaprowadził nas do stolika, podał menu, zebrał zmówienie na napoje, po czym wrócił by przyjąć zamówienie... i tutaj moja duma :) Moje postępy w języku francuskim zaczynają być widoczne, skoro sama już potrafię spytać kelnera, czy może mają coś dla mnie bez mięsa, ryb, itp, bo jestem wegetarianką! W menu nie było żadnej pozycji wegetariańskiej, jednak przemiły skośnooki pan zaproponował danie brzmiące banalnie "makaron z warzywami".

Dyskretnie "cyknęłam" zdjęcie aparatem...


Jedyne co było w tym daniu banalne, to nazwa :) Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, był przepyszny i bogaty w składniki - makaron ryżowy, kiełki soji, bambus, mini kukurydzki, marchewka, pietruszka, dziwne grzyby, orzechy nerkowca, wszystko skropione przeze mnie ćwiartką limonki.... poezja!

Tak bardzo zainspirowała mnie ta tajska restauracja, że na drugi dzień postanowiłam upichić coś, co nie bardzo wiem jak nazwać. Zupa tajska z makaronem? Makakaron w mleku kokosowym? Naprawdę nie wiem, ale było przepyszne!

składniki:

150 ml mleka kokosowego
dwie duże cebule
4 ząbki czosnku
łyżka stołowa siemienia lnianego
dwie łyżki stołowe posiekanej natki pietruszki
100g tofu wędzonego
dwie łyżki stołowe soku z limonki
makaron ryżowy (ile kto lubi)
sól, pieprz

Do garnuszka wlałam mleko kokosowe, wrzuciłam pokrojoną w półksiężyce cebulę, plasterki czosnku i gotowałam na malutkim ogniu, aż cebula zmiękła. Wyłączyłam gaz.  Dorzuciłam siemię lniane, pokrojone w dość dużą kosktę tofu, pietruszkę i sok z limonki, a gdy makaron skończył się gotować, odcedziłam go, nałożyłam do miseczki i zalałam swoim... sosem? :)


Proste niesamowicie, ale jakże pyszne!

Karolina

1 komentarz: